piątek, 1 stycznia 2016

Zawrat Zimą


Zimowa wyprawa na Zawrat


I tak nastał dzień naszej wyprawy. 
Wyjazd 6 rano, postanawiamy wyruszyć do Brzezin i tak też robimy. 
Na parkingu jesteśmy parę minut przed 8smą. Przebieramy buciki i w trzyosobowym składzie ruszamy. 
Już na samym początku zaskakuje nas lodzik, ale mimo wszystko idziemy bez raków. Niestety, nie mam zdjęć z trasy do murowańca, bo chcieliśmy szybko dotrzeć na miejsce. 
po półtorej godziny docieramy do schroniska. Robimy dłuższą przerwę na posiłek, kawkę. 
Całość trwa 40 minut. Wychodzimy na zewnątrz, raki dalej odpuszczamy, w razie W założymy po drodze.
Śniegu praktycznie jak na lekarstwo- tak samo ludzi(to akurat dobrze) 

1. ( od Lewej: Żółta Turania, Granaty, Kozi Wierch, Kościelec)



Dość szybko docieramy do Gąsienicowego, nie robimy przerwy tylko tyle co na kilka zdjęć. Staw Dość mocno zmarznięty, ludzie chodzą, więc i My postanawiamy sobie troszkę skrócić. 




Lekka nutka niepewności jest idąc taflą lodu




Przechodzimy przez staw i rozbijamy pierwszy obóz Zakładamy raki, przygotowujemy się mentalnie, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, chłopaki na chwilę łączą się ze światem 



Ruszamy pod pierwsze podejście, idzie się nawet dość dobrze, raki z kijkami wystarczają w zupełności. Jedynym minusem jest tylko mało związany śnieg



Po drodze mijamy znikomą ilość ludzi więc można się w miarę dość szybko poruszać. 
U góry postanawiam schować kijki i zmienić na czekam. 

(jak widać na zdjęciu, śniegu jest na prawdę nie wiele)




Mijamy rozwidlenie z kozią przełęczą i dalej podążamy w stronę Zawratu. 
Atmosfera jest bardzo dobra, nikt nie wykazuje lęków czy słabości. 



Zatrzymujemy się chwilkę by poobserwować lodowspinaczy. Z góry fajnie to wygląda. 



No i ruszamy, bo przed nami troszkę drogi jest a i podejście dość spore...



Idzie się coraz trudniej, śnieg nie dość że nie jest związany to jeszcze na dodatek zachowuje się jak piasek. Raki praktycznie mało co trzymają(choć i tak podziwiam ludzi, którzy potrafili schodzić bez)



Zaczynamy nabierać wysokości, mimo iż idzie się dość trudno. Przez moje foto(a i przez mój brak kondycji) chłopaki zostawiają mnie dość z tyłu 



Do przełęczy mamy jakieś 30-40 minut. Co jakiś czas zawiewa silny podmuch wiatru, co dodatkowo utrudnia nam dalszą wspinaczkę. Dlatego staram się każdy krok stawiać rozsądnie- czekan na szczęście dużo pomaga. 



W pewnym momencie z góry zaczęła schodzić dość dużą grupa ludzi, co dodatkowo utrudniło nam wspinaczkę. Bo wszystkie stopnie, które były przymarznięte zostały rozwalone. Było ciężko nawet ustać w miejscu, bo raki wyjeżdżały ze śniegu. 
No ale odwrotu już nie było, bo do szczytu nie daleko. 






Każdy krok był dość dużym wyzwanie, dlatego trzeba było na prawdę mocno się skupić i myśleć, gdzie postawić stopę by było bezpiecznie. Dodatkowo, im bliżej przełęczy tym mocniejsze były podmuchy wiatru. 
Tak mniej więcej prezentuje się całość trasy, do końca zostało zaledwie kilkanaście metrów





Mijamy głaz i jeszcze tylko kilka kroków i udaje się, jesteśmy na przełęczy. Wieje cholernie, praktycznie nie da się wystać. Kilka fotek i uciekamy troszkę niżej, żeby schować się za skałami, coś przekąsić napić się gorącej herbaty(która przy drugim łyku była już zimna). Poświęcamy na to kilka dobrych minut. 



Chłopaki się przypalili, chcą iść dalej, w stronę Świnicy, staram się ich odwieść od tego, bo patrząc co się dzieje na Zawracie, można bez problemu stwierdzić że na północnej ścianie będzie jeszcze gorzej. Śnieg będzie jeszcze mniej związany, o ile z wyjściem byłby mniejszy problem, to jeszcze trzeba zejść, a to mogłoby skończyć się różnie. Dlatego mocno się stawiam, jednak nie dają za wygraną. Zrobili kilka kroków w stronę świni i jednak, wyszło na moje-zawrócili. 
Ja chciałem iść w stronę piątki, jednak i oni mnie zgadali- więc wracamy tą samą drogą co wychodziliśmy.

łoneczko zachodzi dość szybko, trzeba szybko wracać 



hodzi się równie nie wygodnie, w bezpiecznym miejscu robimy swój pierwszy dupozjazd o dziwo nie jest to takie łatwe mają plecak, kijki, raki. 
po około godzinie schodzimy w bezpieczne miejsce, choć jeszcze dużo drogi przed nami, humory nam dopisują, bo się udało.
Przy stawie chwilę przysiadamy, w oddali słychać śmigło- jest coraz bliżej. Obstawiamy albo kościelec albo świnica. Okazało się że śwnicia. Góra znów mnie ostrzegła i pokazała, że dobrze zrobiliśmy nie idąc na nią- całe strzęście że nie jestem desperatom.
Z schroniska wychodzimy już po ciemku, czołówki + latarki ułatwiły nam zejście do brzezin. 
W końcu się udaje, jesteśmy na parkingu. Przewiani, zmiarznięci, przemoknięci ale za to bardzo szczęśliwi. 
Wybieramy się na jedzonko do Zakopanego, a później na mały relaks w basenach- to był strzał w 10tkę 
W domu jesteśmy po 22giej. 
A na dowód, że chłopaki podeszli poważnie do tematu podsyłam ostatnią fotkę 



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz